Temat rzeka... Ile anorektyczek, tyle doświadczeń. Czy to choroba? Jedni twierdzą, że tak, inni piszą, że jest to swego rodzaju zaburzenie jedzenia. Jedno jest wspólne - chodzi o niejedzenie.
Dla wielu z Was film "Dzień z życia Anorektyczki" może wydawać się dziwny, pozbawiony smaku, przerażający, czasem śmieszny. Na pewno miał wzbudzać wiele emocji i tak też się stało.
Skąd pomysł?
Z życia.
To życie daje nam koncepcje, to doświadczenie sprawia, że możemy chcieć bądź nie, dzielić się nim z innymi.
Dla mnie Anoreksja to BUNT.
Tu nie chodzi o samo niejedzenie dla utraty wagi, stanie się jednym z motylków (anorektyczki nazywają się też motylkami), skrupulatne liczenie kalorii, wymiotowanie itd.
To takie skrzywienie w głowie Anorektyki, które sprawia, że ona chce być PERFEKCYJNA.
Perfekcyjna w każdej dziedzinie życia: w nauce, w pracy, w kuchni, w łóżku, w domu. Oczywiście wygląd również musi być perfekcyjny. Dużo sportu - bo to zdrowe. Małe, częste posiłki. Częsty detox. Z czasem to się zapętla i staje się jedynym celem w życiu...
W tym momencie mamy do czynienia z klapkami na oczy... To już przestaje być kontrolowane. Nasze koszmary przedostają się do życia codziennego. Teraz każdy, kto uważa, że jesteśmy chore, jest zazdrosny, że sam nie potrafi być perfekcyjny. I wtedy staramy się bardziej i bardziej. Wszystkich innych zaczynamy traktować jak wrogów. Bo chcą nam coś odebrać. Chcą nam odebrać naszą kontrolę nad naszym życiem. Naszą perfekcyjność...
Ten etap jest straszny... To izolacja i niezrozumienie świata. Czego świat od nas chce? Dlaczego nie może zostawić nas w spokoju? Przecież jestem rewelacyjna w tylu dziedzinach życia, że w zasadzie inny powinni iść moim śladem...
Tak, te i inne myśli plączą się po głowie... Tu jesteśmy już w sidłach własnych iluzji, budowanych na solidnym gruncie buntu, pogłębionego wiedzą z internetu, podsycaną niezrozumieniem innych...
Cholernie trudno jest się z tego uwolnić. Nie tak łatwo zburzyć mury, tak solidnie budowane i pielęgnowane przez czas, w którym to nasze iluzje rządzą nami... Tu potrzebny jest SZOK! Utrata bądź możliwość utraty czegoś, na czym zależy nam bardziej niż na naszych iluzjach...
Jednak ten szok to dopiero początek ciężkiej pracy nad sobą. Długiej drogi do "normalności", czymkolwiek ona jest.
Tu możemy wpaść w BULIMIĘ. Zaczynamy w siebie wpychać takie ilości różnego jedzenia, od których "normalnie" odżywiający się człowiek, nie dałby rady zjeść "na raz". A my potrafimy. Zjemy to wszystko tylko po to, aby za chwilę mieć wyrzuty sumienia większe niż otaczający nas kosmos...
Jest płacz, zgrzytanie zębów, modlitwy, karanie się, postanowienia, że już nigdy więcej nic nie zjem... Jest nienawiść: do siebie, do bliskich, do dalszych, do całego świata, który nam TO zrobił. Bo przecież byłyśmy idealne. Opanowane. Perfekcyjne w każdym calu. A teraz? Teraz jest CHAOS!
CHAOS! Wszystko w nas chce krzyczeć! Nie chcemy dłużej żyć. Nie mamy innych marzeń, cały czas myślimy już o wadze. O centymetrach. O jedzeniu. Jedzeniu, które jest złe. To przez to jedzenie rośnie nam dupa. Robi się cellulit. Rozstępy.
Ile trwa ta faza? To bardzo indywidualna kwestia. To zależy czy pracujesz nad sobą sama czy z kimś. Zależy od tego, czy masz wsparcie osób, na których Ci zależy.
Ja walczyłam sama... Faza walki i chaosu trwała 2 lata...
2 lata ciężkiej pracy...
2 lata nauki czym jest anoreksja...
2 lata zrozumienia jej i zrozumienia siebie...
5 lat budowania zapasu dystansu do siebie i świata...
Całe życie samoakceptacji i walki, by Ana nigdy więcej nie zapukała do moich drzwi...
Pozdrawiam,
EA
Głodna? Więcej o Anie:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz